Nawalny aresztowany. W Polsce też takich mamy. Czy reakcja Europy jest wystarczająca?


Siedemnastego stycznia bieżącego roku na lotnisku Szeremietiewo aresztowany został Aleksiej Nawalny. Największy i najważniejszy przeciwnik polityczny Władimira Putina wracał z Berlina, w którym przechodził leczenie po próbie otrucia go Nowiczokiem. Zarówno opinia publiczna, jak i on sam oskarżają o ten czyn rosyjskie służby na czele z prezydentem Putinem. FSIN (Federalna Służba Więzienna Rosji) twierdzi, że zatrzymanie jest jak najbardziej uzasadnione. Powodem miałoby być niestawienie się opozycjonisty w 2020 r. w placówce FSIN, co miał robić dwa razy w miesiącu.

Aleksiej Nawalny – drzazga w oku Putina

Osadzenie Nawalnego w areszcie wywołało falę protestów. Być może największą od 2012 roku, kiedy to Rosjanie tłumnie wylegli na ulice, by protestować przeciw korupcji. Również wtedy twarzą i nadzieją opozycji był Aleksiej Nawalny. Demonstracje są nadal brutalnie tłumione przez policję, a uczestników rosyjska propaganda sprowadza do wywrotowców dążących jedynie do jeszcze większego zamieszania. W samej Moskwie zatrzymanych zostało 1481 osób, w całym kraju było to już 3770.

I choć łamanie praw człowieka nie jest w Rosji niczym nowym, to wydawać by się mogło, że coś się zmieniło. Że rząd Putina nauczył się nie przekraczać pewnych granic w walce z wolnością jednostki. Przynajmniej wtedy, kiedy nie jest to w ich mniemaniu konieczne. Tym razem posunął się jeszcze dalej. Zatrzymano bowiem osobę, która nie tak dawno została przecież otruta i to przez tych, którzy teraz ją oskarżają. Bo nie oszukujmy się, kto inny mógłby za to odpowiadać?

Oświadczenie państw członkowskich G7

Tymczasem w Europie nastało wielkie zamieszanie. Przedstawiciele władz niemal każdego z europejskich krajów wydali już oświadczenia na ten temat. Z kolei 26.01 ministrowie spraw zagranicznych państw członkowskich grupy G7 oficjalnie potępili działania rosyjskiego rządu. Wezwali też do natychmiastowego uwolnienia Nawalnego i wszystkich jego zwolenników. W oświadczeniu wydanym przez ministrów możemy przeczytać, że:

“Brutalne tłumienie przez policję wolności wypowiadania poglądów jest niedopuszczalne. Te wydarzenia potwierdzają negatywną tendencję ciągłego kurczenia się w Rosji przestrzeni dla opozycji, społeczeństwa obywatelskiego, obrońców praw człowieka i niezależnych opinii”

Dyplomaci dodają przy tym, że samo zatrzymanie opiera się o orzeczenia sądu, które już w 2017 roku przedstawiciele Europejskiego Trybunału Praw Człowieka uznali za “arbitralne i w oczywisty sposób nieracjonalne”, a więc jest zwyczajną samowolką Władimira Władimirowicza.

Sprzeciw państw europejskich

Także i z Berlina płyną w stronę Moskwy pełne oburzenia głosy. Rzecznik rządu Steffen Seibert stwierdził ostatnio, że rząd federalny potępia te mocne, nieproporcjonalne działania służb wobec pokojowych demonstrantów. Czy oznacza to wywarcie presji na władzach Federacji Rosyjskiej poprzez, chociażby rezygnację z budowy gazociągu Nord Stream 2? Wbrew apelom USA i UE oraz krytyki ze strony opozycji w Bundestagu, Angela Merkel nie zamierza wycofywać się z projektu. Projektu, który wspierany jest przez zaprzyjaźnionych z Putinem włodarzy Gazpromu. Jak widać, respektowanie praw człowieka przez partnerów biznesowych nie jest dla Niemców wcale tak ważne, jak lubią to w świecie przedstawiać.

Do apelu o zwolnienie Nawalnego włączyły się także kraje bałtyckie; Litwa, Łotwa i Estonia wypowiedziały się jednak na ten temat o wiele ostrzej. Wydały bowiem wspólne oświadczenie, w którym jest wzmianka o możliwej konieczności nałożenia na Rosję sankcji w ramach odpowiedzi. To jedyna tak ostra wypowiedź przedstawicieli władz jakiegokolwiek z krajów Unii Europejskiej. Większość polityków ograniczała się do beznamiętnego krytykowania działań administracji Putina i słownego potępiania mających miejsce wydarzeń. Żadnej groźby wystąpienia konsekwencji gospodarczych, żadnych ograniczeń w stosunkach dyplomatycznych. Zamiast tego sankcje wspomina się jedynie w ramach dyskusji, nie zaś jak ewentualnego (choć i tak lichego) straszaka, a szefa dyplomacji UE wysyła się do Rosji, by tam porozmawiał z Siergiejem Ławrowem na temat tego, co się dzieje w kraju.

Nawalny – nie jest wyjątkiem

Sytuacja ze wschodu coraz bardziej przypomina tę na Białorusi, gdzie wystąpienie polityczne przeciw Łukaszence jest w praktyce wydaniem na siebie wyroku. Sama zaś Rosja zmierza nawet nie wielkimi krokami, ale ośmieszającym osiągnięcia Bolta sprintem w kierunku autorytaryzmu, o ile w ogóle kiedykolwiek była ona państwem faktycznie demokratycznym. Czy w tym wypadku reakcja Europy nie powinna być odważniejsza? Skutki sankcji, które nałożono na Federację Rosyjską po interwencji na Krymie i w Donbasie były nad wyraz widoczne i nieco wstrzymały putinowskie ambicje o nieskrępowanej władzy. Może warto po raz kolejny odpowiedzieć, sięgnąć po nieco ostrzejsze metody, by zmusić Rosję do – nawet chwilowych, ale zawsze – zmian? Zwłaszcza że Nawalny nie jest odosobnionym przypadkiem. Zarówno jeśli chodzi o zatrzymanie, jak i o otrucie.

Drzazg w oczach Kaczyńskiego jest wiele

O uwolnienie Nawalnego apelował także premier Mateusz Morawiecki. Można tutaj jednak wskazać pewną hipokryzję polskiego obozu rządzącego. Krytyka działań Władimira Putina nigdy nie stała im na przeszkodzie do podejmowania zbliżonych działań. Chociaż można się spierać czy ambaras związany z osobą rosyjskiego opozycjonisty można jakkolwiek odnieść do sprawy Pawła Kasprzaka, to warto wskazać pewne podobieństwa.

Lider ugrupowania Obywateli RP nigdy nie zyskał takiej popularności ani takiego znaczenia jak Nawalny. Więcej, daleko mu do rozpoznawalności działacza Rosji Przyszłości. Także i same motywacje jego zatrzymania są nieco inne, ale w intrygujący sposób gryzą się z aktualną polityką zagraniczną PiSu. Kasprzak stawił się 25.01 przed Zakładem Karnym w Siedlcach, gdzie odbyć ma dwudniową odsiadkę. Powód jest może nie zabawny, bo ciężko o takie określenie w danej sytuacji, ale z całą pewnością absurdalny.

Podczas jednej z demonstracji w 2017 roku, stosując się do poleceń policjantów, przeszedł przez jezdnię. Jak się jednak okazało, funkcjonariusze wystawili mu za to chwilę później mandat, którego przyjęcia odmówił. Sprawa trafiła do sądu, który orzekł, że Paweł Kasprzak zapłacić ma 300 zł kary i pokryć koszty sądowe w wysokości 100 zł. Ponownie odmówił; argumentował, iż pieniędzy zwyczajnie nie ma. Wobec tego sąd zamienił wyrok na 20 godzin prac społecznych. Tych Kasprzak również nie wykonał, a 23 grudnia wyrok raz jeszcze zmieniono – tym razem na dwa dni pozbawienia wolności.

“Nie wiem, jakie Państwo macie plany na dzisiaj, ale ja idę siedzieć. Na krótko: dwa dni raptem – nic wielkiego.”

Jakkolwiek trzeba w obu wydarzeniach podkreślić wyraźnie różnice, tak warto też uwydatnić podobieństwa. Jednym z nich jest na pewno zatrzymanie osoby – bądź co bądź – dla władzy niewygodnej. Innym absurdalność zjawiska i utrudnienie, jeśli nie uniemożliwienie uczciwego procesu, z racji na działalność obu panów.

Czy można zatem nazwać Kasprzaka “polskim Nawalnym”? W pewnym sensie na pewno tak, zwłaszcza biorąc pod uwagę wydźwięk polityczny. Sama jednak sytuacja wewnętrzna w Polsce jest nadal daleka od tej w Rosji. Dlatego też stawianie tego wydarzenia w kontrze do aresztowania Nawalnego nie musi wcale być tak oczywiste.

Cenimy każdą twoją opinię i komentarz.

Exit mobile version